vitello vitello
302
BLOG

Szpital Polonia

vitello vitello Zdrowie Obserwuj temat Obserwuj notkę 34

Czy pamiętają Państwo film „Szpital Britannia”? To dość luźne skojarzenie, bo fabuła filmu oparta jest na perypetiach dyrekcji brytyjskiego szpitala w związku z wizytą królowej w panującym tam totalnym bałaganie i rozgardiaszu. Szpital Polonia nie będzie wizytowany przez koronowaną głowę, ale… bałagan jest większy, niż autorzy tamtego scenariusza mogli sobie wyimaginować.

Wyobraźmy sobie, że potrzebujemy pomocy medycznej w sytuacji ekstremalnej i być może związanej z zagrożeniem życia. Któż nam może pomóc, jak nie SOR, czyli Szpitalny Oddział Ratunkowy? Możemy do niego dotrzeć samodzielnie, z małą pomocą rodziny lub przyjaciół, albo dzięki karetce pogotowia. Docieramy… i SOR wita nas! SOR wita nas informacją o czasie oczekiwania na zarejestrowanie naszego przypadku. Na monitorze wyświetlona jest informacja: „czas oczekiwania 5:00”. Naiwni odczytują ją jako: „czas oczekiwania pięć minut”. A pięćdziesiąt minut – nie łaska? A pięć godzin? Też całkiem możliwe.

Tym razem była ledwie godzina. Po jej upływie otrzymałem gratis opaskę na przegub, zapewne pomocną przy identyfikacji zwłok oraz (w bonusie) darmowy pomiar ciśnienia. Od tej chwili stałem się pacjentem całą gębą, pod warunkiem podpisania odpowiedniego papierka, właściwie cyrografu. Z tym podpisem mogą być problemy, bo procedura jest twarda, a tuż obok mnie jakaś pani ze zmasakrowaną prawą ręką, nie zdradzała umiejętności mańkuta.

Jako pacjent miałem już tylko jeden obowiązek - czekać na lekarza. A kiedy będzie lekarz? Wtedy, kiedy będzie. Przypisanych do SOR-u lekarzy nie ma. Jak któryś znajdzie chwilę czasu podczas pracy na oddziale szpitalnym, albo bloku operacyjnym, to wpadnie, a jak nie znajdzie? Po raptem trzech godzinach zostałem zaproszony do gabinetu, gdzie przyjął mnie młody lekarz internista i po wysłuchaniu powodów, dla których tu się znalazłem, uznał swoją niekompetencję i wezwał pomoc specjalistyczną.

Wróciłem do zatłoczonej poczekalni, w której siedziała pani ze zmasakrowaną ręką, a z opatrunku jej dłoni kapała krew. Obok niej powoli odchodziła wiekowa staruszka, również oczekująca na specjalistę. Tu nie wytrzymałem i zrobiłem awanturę. Awantura pomogła na tyle, że ktoś z personelu wpadł na pomysł zmiany zakrwawionego opatrunku, a ktoś inny, aby leciwą staruszkę położyć na noszach. Godziny mijały.

Po dziesięciu godzinach zostałem powtórnie wezwany do gabinetu. Zbadał mnie specjalista, ale niezupełnie ten, który był potrzebny. Ten potrzebny podobno jeszcze nie przyszedł do pracy. Znowu poczekalnia. Pani ze zmasakrowaną ręką dalej czekała na lekarza i zabieg chirurgiczny. Brakło miejsc siedzących, więc młodsi i mniej obolali siedzieli na podłodze. Atmosfera była gęsta, również dosłownie, bo nie działała wentylacja.

Minęła dwunasta godzina czekania. Teraz muszę wyjaśnić na czym polega podpisany cyrograf, otóż na tym, że pacjent zarejestrowany nie może pójść sobie w diabły, ale ma warować, bowiem procedura musi być zakończona. W innym przypadku jest sam sobie winien, szpital niósł pomoc, a jeśli nie doniósł, to z winy pacjenta oczywiście. Warunkiem wyzwolenia jest uzyskanie wypisu. Na wypis czeka się dodatkowo nie mniej niż godzinę.

Myślicie Państwo, że historia zdarzyła się w jakimś prowincjonalnym szpitaliku? Otóż nie, to wszystko działo się w jednym z największych  warszawskich renomowanych szpitali.

 

 

vitello
O mnie vitello

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości